"Spojrzenie poprzez moje życie" - wspomnienia płk. Mariana Porwita

(...)Gdy nastąpiło drugie lato 1925 roku, a szkoły rozbiły obóz letni w Rembertowie, przesiedliliśmy się tam całą Rodziną, korzystając z kwatery użyczonej przez Doświadczalne Centrum Wyszkolenia, w jednej ze zgrabnych willi zbudowanych na terenie stosunkowo suchym. Gmach hotelowy zbudowany na terenie podmokłym oczekiwał w stanie surowym na osuszenie. W tymże Doświadczalnym Centrum Wyszkolenia odbywały się w ramach doskonalenia (na wzór francuski) kursy dla kapitanów przed awansem na majora.
Duszą tych kursów, kierownikiem taktyki broni połączonych był przyjaciel i serdeczny kolega z 3 pułku piechoty i sąsiad z ławy szkolnej Wyższej Szkoły Wojennej, major Sztabu Generalnego Mieczysław Czaderski. Pomagali mu jako wykładowcy majorowie Sztabu Generalnego Jan Kosina i Mieczysław Grużewski.
Nie doczekał się major Czaderski uznania władz. Wręcz przeciwnie - skarżył się później przyjacielowi, że jego ćwiczenia spotkały się z dezaprobatą w czasie inspekcji Generała Stefana Dęba-Biernackiego. Prośbę o wskazanie meritum dezaprobaty zbył Generał oświadczeniem, że nie do niego należy uczenie.
Rozchorował się major Czaderski wśród obowiązków służbowych. Nie pomogły szpitale ani kąpieliska w kraju i Czechosłowacji. Pożegnało swego zasłużonego pracownika Doświadczalne Centrum Wyszkolenia, pożegnali Mietka obok Rodziny koledzy i przyjaciele na cmentarzu Powązkowskim w Warszawie.
Jakżeż ucieszyła mnie w czasie jeszcze późniejszej pracy po 1930 r. w Centrum Wyszkolenia Piechoty, zorganizowanym przy moim udziale, dostrzeżona na przedwojennej mapie szczegółowej poligonu rembertowskiego nazwa wzniesienia na południowym skraju długiej wydmy piaskowej, odcinającej skośnie zachodnią połać poligonu. Obok cechy wzniesienia odczytałem maleńki napis: "Wzgórze Czaderskiego". Wyraziły się w tej nazwie pamięć i wdzięczność setek uczestników kursów doskonalących.
(...)
Początkowy zakres działalności dydaktycznej był limitowany prymitywnymi warunkami odziedziczonymi po Doświadczalnym Centrum Wyszkolenia Armii, jak chyba brzmiała pełna nazwa poprzednika Centrum Wyszkolenia Piechoty. Poznałem na początku długą parterową typową willę podmiejską o jedynej sali wykładowej, w pobliżu stacji kolejowej. Gdy dobrych, kilka lat temu poproszono mnie o wskazanie tej bądź co bądź historycznej willi, mogłem jedynie wskazać miejsce, gdzie istniał ten zasłużony dla Wojska Polskiego budynek, w którym działał zapamiętany przez słuchaczy major Sztabu Generalnego Mieczysław Czaderski, a zaczynało swą dziewięcioletnią działalność dydaktyczną Centrum Wyszkolenia Piechoty.
Zapamiętałem swą inauguracyjną obecność na wykładzie podpułkownika piechoty Bolesława Schwarzenberga-Czernego i jego pełne swoistej dynamiki, a okraszone dowcipem słowa, gdy mnie ostrzegał, jak uniknąć niespodzianki od skłonnej do zapadania się miejscami podłogi kończącego służbę przybytku wiedzy.
Pierwszym, maleńkim jeszcze, zespołem podstawowego przedmiotu nauczania, którym była taktyka broni połączonych (na średnim szczeblu), okazali się dwaj "starzy" znajomi z Oficerskiej Szkoły Piechoty i koledzy z "wypadków majowych" dyplomowani major Jan Rzepecki i kapitan Bohdan Olechowski. Powinienem był wymienić ich na pierwszym miejscu wraz z nieodłącznym w pracy służbowej majorem artylerii Chmurą. Czekali na moje przybycie już zadomowieni w najbliższej hotelu oficerskiego willi mieszkalnej, zbudowanej, jak się rzekło, w 1924 roku. Rzucały się w oczy przekraczającemu bramę wjazdową do Centrum trzy jednopiętrowe wille (każda o czterech mieszkaniach) wskazujące drogę do hotelu oficerskiego, zamknięte pod kątem prostym czwartą i piątą willą równolegle do budynku hotelu. Skoro jednak taktyka broni połączonych prezentowała swe arkana pod gołym niebem ,w terenie dobranym do rozpatrywanego działania, nie mogliśmy się spotkać w prymitywnym prowizorycznym przybytku nauczania. Stąd związanie pamięciowe z postacią podpułkownika Schwarzenberga czarującego obrazowością swego wykładu, podobnie jak czarował pas jako częsty gość mieszkania po stronie południowej na I piętrze drugiej z rzędu, czyli środkowej willi widocznej od wejścia do Centrum, w której wyznaczono mi mieszkanie wojskowe (czwarte już z rzędu) może siłą tradycji, że mieszkał tam komendant Doświadczalnego Centrum Wyszkolenia Armii., Skoro pułkownik Olbrycht zajął osobny dom po komendancie poligonu, mnie przypadło w udziale pogeneralskie mieszkanie. Nowoczesne rozmiary pokoi i ich rozkład" nie pozwoliły zainstalować kominka z armaturą firmy Brun.
O ileż byłoby mi milej przedstawić cisnące się usłużnie liczne migawki wspomnieniowe, na przykład partii brydża z udziałem Janka Rzepeckiego, który zarzekał się, że nie gra na fortepianie, bo "na fortepianie karty się ślizgają", a bez, względu na aktualną sytuację mechanicznie zabierał się do tasowania kart do gry, jeśli się zręcznie podłożyło talię pod jego rękę.
Lub serie wspomnieniowe Bolka Schwarzenberga z austriackiej służby, którą podpatrzył znakomicie, gdy wtajemniczał nas w język "Armeeslavisch" choćby w -definicji, że materac to "rossharom wysztopfowany sztrozak". Lub choćby jedynego mistrza malarstwa pokojowego, gdy ustalał z "Panią Pułkowniczką" barwy i desenie ścian przydzielonego mieszkania. Albo poplotkować, jaki kawał przygotować sąsiadom, skoro 10s zrządził, że w czwartej z rzędu willi mieszkała koleżanka szkolna Żony jako małżonka Zygmunta Podmagórskiego, rotmistrza w batalionie manewrowym.
Wyjaśniłoby się może, czy obfitość burz bogatych w wyładowania atmosferyczne była szczególnym wdziękiem lat 1930 i 1931, czy też to wdzięk stały rembertowskiego lata. Albo opisać hasanie Azy po zagajnikach poligonu i zaprawę potomstwa, gdy w psiej budzie na wewnętrznym balkoniku zamieszkiwało sześć charcich -szczeniąt. Wystarczyła chwila nieuwagi, by znikła z 'kuchennego stołu przygotowana kolacja. Na szczęście ~był ratunek w spiżarni dzierżawcy kasyna, pana Romańczuka. Stopniowo kurczyła się psia czereda. Najokazalszy powiększył sforę do polowania Prezydenta Rzeczypospolitej, sprezentowany za pośrednictwem ,przybocznego adiutanta, który znalazł się wśród kursantów.
Skoro jednak młodzieńczą decyzją poświęciłem życie sprawie wojska narodowego, pokochanego "na ciemno", na dobrą i złą dolę, powracam do prezentacji 'zespołu dydaktycznego, który kładł swe wysiłki w dydaktyczne fundamenty Centrum Wyszkolenia Piechoty na moich oczach, jeśli nie pod moim okiem.
Przybyli więc jako wzmocnienie zespołu taktyki broni połączonych majorowie dyplomowani Kazimierz Salbatowski, Stanisław Kłosowicz, Tadeusz Skwarczyński i Stanisław XII Nowicki. A w najpóźniejszej w mej pamięci ekipie dyplomowani major Stanisław Sztarejko, kapitan Stanisław Bień i na pierwsze nasze spotkanie major Leopold Okulicki. Odchodzili oczywiście dawniejsi. Byli mi wszyscy w pracy dydaktycznej najbliżsi, co wyjaśnię.
Zmieniali się w zespole taktyki piechoty kierownicy; po pułkowniku Schwarzenbergu-Czernym kolejno podpułkownicy Alfred Konkiewicz, Walenty Nowak i major Wincenty Wnuk. Byli w zespole taktyki piechoty majorowie Jan Matuszek i Zygmunt Bierowski. Dołączył do nich major Czesław Rzedzicki, którego miałem spotkać w 1944 roku w szkockim mieście Perth jako komendanta emigracyjnego Centrum Wyszkolenia Piechoty, a potem jako postać historyczną mych studiów nad kampanią 1939 roku. Byli w zespole piechoty dwaj kapitanowie specjaliści strzelectwa Aleksander Gurbiel i Antoni Miedźwiedź. Tylko kierownika miał początkowo przedmiot taktyka kawalerii, majora dyplomowanego Zdzisława Zórawskiego. Prowadził on poza służbą w "Kurierze Warszawskim" kronikę wojskową drukowaną raz na tydzień. Pomocnikiem w zakresie taktyki kawalerii został rotmistrz Jan Szlapak, następcą majora Żórawskiego zaś major dyplomowany Witold Sawicki. Następcą majora Chmury w taktyce artylerii został major artylerii Bronisław Lipski. Jednoosobowo też prowadzili ćwiczenia taktyki saperów major Emil Strumiński, a taktyki łączności major Zdzisław Jarosz-Kamionka. Późno dołączył kapitan dyplomowany Tadeusz Rola. Sprawnym pomocnikiem dyrektora nauk został kapitan Piotr Salnicki, rozjaśniający pracę wrodzonym dowcipem.

Miałem głos decydujący w sprawie programów kolejnych kursów doskonalących przed awansem na majora, lecz nie to było wówczas najważniejsze. Nie było w programie studiowania tekstów "Ogólnej instrukcji walki", Studiowali ją indywidualnie słuchacze. Istotą nauki były ćwiczenia aplikacyjne. Starałem się spełnić optymalnie me zadanie kierownika pionu dydaktycznego, biorąc odpowiedzialność za rozwiązania wszystkich bez wyjątku ćwiczeń w pierwszych dwu latach zgodnie z przyjętymi dla Centrum Wyszkolenia Piechoty danymi co do organizacji wojennej polskiej i domniemanych przeciwników, zatwierdzonymi przez władzę zwierzchnią. Była ta polska organizacja wojenna zawsze bogatsza od rzeczywistej, lecz miałem świadomość, że zwłaszcza za kierownictwa Departamentem Piechoty pułkownika Stefana Ćwiertniaka uzbrojenie piechoty stało się jednolite i nowoczesne, a mieliśmy nadzieję, że poprawi się też wsparcie artylerii lekkiej i ciężkiej. Podobnie i w zakresie broni pancernej, saperów i łączności.
Nie miałem jeszcze tego rozeznania, jakiego nabyłem przez uwielokrotnienie konkretnych zadań rozwiązywanych na mapie i w terenie; włączyłem się więc po prostu we wszystkie prace przygotowawcze taktyki broni połączonych w zakresie decyzji i formułowania rozkazów. O gotowości ćwiczenia do zaprezentowania uczestnikom przesądzała moja aprobata. Starałem się o tak pełne rozpatrzenie każdego konkretnego przypadku, by wykładowca nie spotkał się z zaskakującym pytaniem, a jeśliby się spotkał, miał kontrargumenty wyjaśnienia.
Pod moim okiem rósł wkład zespołu taktyki broni połączonych w dydaktyczny fundament Centrum Wyszkolenia Piechoty, na moich oczach wkład zespołów pozostałych przedmiotów. Studiowałem regulaminy i podręczniki domniemanych przeciwników i informowałem o wszystkich ciekawostkach kadrę dydaktyczną? Gdy trzeba było sprawdzić teren ćwiczenia naocznie, woził nas na rozpoznanie Generał Fabrycy.
Sądzę, że założenia własnych możliwości konieczne do ustalenia sztuki wojennej stosowanej, czyli przyjętej na początku lat trzydziestych doktryny, były przyjęte w porozumieniu z Komitetem Wyższej Szkoły Wojennej. Przyjeżdżał wtedy do Rembertowa Generał Kazimierz Sosnkowski. Zapamiętał mnie dobrze z wołyńskich manewrów i okazywał bardzo wielką życzliwość.



płk Marian Porwit (drugi z prawej) jako z-ca komendanta Centrum Wyszkolenia Piechoty.


(...)Pozostało mi w pamięci duże zainteresowanie naszym Centrum Wyszkolenia Piechoty, czego dowodem liczne wizyty zagranicznych dostojników wojskowych. Były w programie kursów ćwiczenia pokazowe natarcia z użyciem ostrej amunicji. Sprawdzaliśmy w praktyce pasy bezpieczeństwa własnego wsparcia artylerii, możliwość osłony ogniem ciężkich karabinów maszynowych, badaliśmy f trzaskanie piechura z atmosferą ostrego ognia. Przygotowanie ćwiczeń było kłopotliwe. Wymagały sprawdzonej amunicji artyleryjskiej.
Może i wyższe władze kierowały swych gości na nasze ćwiczenia pokazowe, gdyż stały się specjalnością CWPiech., a popisem oddziałów manewrowych. Słyszałem wielokrotnie słowa uznania, a także zazdrości przedstawicieli armii, którym uniemożliwiono organizowanie podobnych ćwiczeń.
Zapamiętałem ćwiczenie przygotowane przez podpułkownika Schwarzenberga upamiętnione jego wczesną poranną wizytą z meldunkiem, że magazyn nie ma 500 petard niezbędnych do pozorowania ześrodkowań ognia przeciwnika. Nie sprawdzono zapasu w swoim czasie. Trzeba było zdecydować: "Zastąpimy petardy granatami zaczepnymi w nieco mniejszej ilości". Wzięliśmy udział w ćwiczeniu wraz z pozorującymi ześrodkowania ognia wroga, by dopilnować zachowanie ostrożności. Obyło się bez wypadku.
(...) Po wypadku na manewrach w Siennicą zastąpił mnie w czasie leczenia major dyplomowany Sztarejko w ćwiczeniach taktyki broni połączonych na kursie dowódców pułków i w kierownictwie na kursie doskonalącym. Po powrocie wygłosiłem przewidziane programem wykłady o organizacji wychowania w wojsku, które były formującym się w mej głowie poglądem przedstawionym ostatecznie i w całej rozciągłości w książce "Duch żołnierski".
Powróciłem do przerwanego wypadkiem i kuracją udziału w przygotowywaniu wszystkich ćwiczeń taktyki broni połączonych i kontroli ćwiczeń taktyki piechoty.
Wyjaśniło się w lecie 1932 roku, że odchodzę na stanowisko zastępcy dowódcy 1 pułku strzelców podhalańskich w Nowym Sączu oraz że moim następcą w Centrum Wyszkolenia Piechoty będzie podpułkownik dyplomowany Kazimierz Burczak, ten sam, który sześć lat wcześniej zajął po mnie stanowisko dyrektora nauk Oficerskiej Szkoły Piechoty.

(fragmenty wspomnień o Rembertowie płk. Marian Porwita z książki Spojrzenie poprzez moje życie, Czytelnik, 1986)